Rosnące ceny prądu mogą dobić polską elektromobilność2 min czytania
Zapowiadane od kilku miesięcy podwyżki prądu można było przed wyborami parlamentarnymi z ostatniej jesieni traktować jak straszak opozycji wymierzony w ekipę rządzącą. Szczególnie, jeśli ktoś gustuje w kiełbasie wyborczej. Od przegranej Polski z Polską jednak mija już czwarty miesiąc, a zapowiadane podwyżki stały się ciałem. Widać to choćby po zwykłych rachunkach, jakie każdy z nas płaci w swoim gospodarstwie domowym, cenach wielu produktów (jeśli tylko prąd zamieszany jest w ich wytwarzanie), drożejących biletów na pociągi, ale przede wszystkim poczynaniach operatorów dostarczających energię do ładowania samochodów elektrycznych, ale o tym zaraz.
Istotne podwyżki cen prądu zaczynają stawiać pod znakiem zapytania opłacalność codziennego użytkowania samochodu wprawianego w ruch woltami. Elektryki mogą niebawem po prostu przestać być konkurencją dla pojazdów spalinowych, jeśli wziąć pod uwagę koszt przejechania 100 km. Wówczas jedynym racjonalnym powodem używania takich aut pozostaje brak emisji CO2. Przynajmniej w miejscu, gdzie się poruszają. W warunkach polskich wszak energia, którą są napędzane w dalszym ciągu pozostawia głęboki ślad węglowy.
Polska elektromobilność nie ma lekko
Wzrost cen prądu oznacza koniec promocji na stacjach ładowania, gdzie operatorzy oferowali jeszcze do niedawna darmowe nasączanie baterii aut elektrycznych prądem. Według danych cytowanych niedawno na łamach Rzeczpospolitej, pokonanie 100 km autem elektrycznym już teraz może kosztować nawet 50 złotych, a wkrótce będzie jeszcze drożej. Jeśli przyjdzie za przejechanie setki płacić 70 złotych, to będzie to koszt już prawie dwukrotnie większy, niż zapłacilibyśmy za paliwo, pokonując go autem napędzanym niewielkim silnikiem wysokoprężnym. Powyższe uwzględniają opłaty za ładowanie na stacjach benzynowych znanych rafinerii, wyposażonych w stanowiska dla elektryków. Stosowne taksy na swoich stacjach już winszuje sobie Lotos. Do końca czerwca to samo zrobi Orlen.
Sens zakupu auta elektrycznego jako środka komunikacji na dalekie, ogólnokrajowe trasy, staje w związku z tym pod jeszcze większym znakiem zapytania. Jeśli do irracjonalnie wysokich cen prądu dodać infrastrukturę do ładowania aut (która jest w powijakach), a także zasięg czas ładowania i ceny samochodów elektrycznych, wówczas rachunek zysków i strat może sugerować wybór silnika spalinowego. Co innego, jeśli ktoś ma w domu odpowiednią infrastrukturę do generowania energii elektrycznej. Kilka paneli solarnych lub mała elektrownia wiatrowa nadal pozwolą się cieszyć niemal darmową jazdą samochodem elektrycznym.
Źródło: Rzeczpospolita